Eliminacje do gminnego Konkursu Recytatorskiego

Eliminacje do gminnego Konkursu Recytatorskiego

WIERSZE KONKURSOWE

Kamila Bednarek

„Pożar w lesie”

Wyjechało dziś na drogę

małe auto terenowe.
Do wezwania strażak jedzie,

z drogi misie, na bok jeże!
Ogień wnet ugasić trzeba,

aby ocalały drzewa.
By ratować swoje domki

lecą pomóc już biedronki.
Misiu wiadra z wodą niesie,

chce ugasić pożar w lesie.
Zając skacze przerażony,

kto podpalił nasze domy?
Sarny z boku cicho stoją,

bo się ognia bardzo boją.
Mrówki się nie obijają

tylko wodę dostarczają.

Gdy zwierzaki się zebrały

prędko ogień pokonały.
Lecz pamiętać zawsze trzeba

nie pal ognia obok drzewa.
Nie wyrzucaj nic szklanego,

bo podpalisz las kolego.
Las to domek dla zwierzątek,

trzeba dbać tam o porządek.

„Brązowy miś”

Przed lustrem stanął miś brązowy
i długo się przeglądał,
gdybym był bardziej kolorowy
to jak ja bym wyglądał?

Z szuflady wyjął farbek kilka,
pędzelek naszykował
zanim minęła krótka chwilka
to miś się już malował.

Uszy niebieskie, łapki białe,
policzki na różowo,
nosek zielony, nóżki szare,
brzuszek na fioletowo.

“Teraz futerko mam kolorowe,

wyglądam jak motylek!
Może skrzydełka też namaluję
odfrunę gdzieś na chwilę.
Albo na niebie będę lśnił
jak wielobarwna tęcza
i swym brązowym futrem już
nie będę się zadręczał”.

Spojrzał do lustra, w swe odbicie,
nie poznał siebie wcale.
“Teraz jak narcyz jestem piękny
i wszystkim się pochwalę!”

Już miał wychodzić na podwórko,
lecz coś go zatrzymało
swędzieć zaczęły rączki, nóżki
i w uszach mu brzęczało.

“Ta farba swędzi mnie i piecze
już nie chcę być kolorowy

nie będę cierpieć, zmywam wszystko
chcę znowu być brązowy”.

„Wycieczka”

Słoń z żyrafą debatują
na wycieczkę się szykują
zwiedzić chcieliby Warszawę
i zobaczyć Warsa Sawę

Może jednak do Krakowa
tam ciekawa smocza głowa
albo lepiej Zakopane
chociaż śniegiem zapadane.

Plecak już jest spakowany
karimatę, namiot mamy
tylko miejsce wybrać trzeba
rozmyślają koło drzewa.

Gdzie tu jechać tak dumali
do kolacji w zoo zostali
gdy najedli się do syta

słoń żyrafę szybko pyta:
– koleżanko moja droga
po co nam ta cała trwoga?
szkoda trudu, życia w biegu
zostajemy na wybiegu.

„Świat książki”

W dzisiejszych czasach nie ma rycerzy
ani księżniczek w wysokiej wieży
księcia na koniu pięknym i białym
nie ma w miasteczku dużym czy małym.


Nie ma czarownic, czarnoksiężników
za to jest pełno sklepów, butików
a na ulicach tłum samochodów
Co robią dużo hałasu, smrodu.

Lecz kiedy książkę ktoś z was otworzy
zanim w łóżeczku swym się położy
może się przenieść do innych czasów
krain odległych, magicznych lasów.

Tam spotkać można przeróżne stwory
gremliny, smerfy, śmieszne potwory

i jednorożce, mówiące żaby
i złote rybki, magiczne stawy.

W świecie PlayStation, gier i tabletów
nie zapomnijmy kupić biletów
do świata baśni, bajek i wierszy
Kto po książeczkę sięgnie dziś pierwszy?

W czasach komórek i komputerów
i dwóch tysięcy extra bajerów
rodzice zawsze niech pamiętają
i książki z dziećmi często czytają.

Ola Bielarska Bajtynka

„Bizneskura”

Pod reklamą jak z broszurki:
„jajka wprost od wiejskiej kurki”,
przedsiębiorcza, młoda nioska,
handlowała tym, co zniosła.

Zarabiała, oszczędzała,
złotą grzędę kupić chciała.
Osioł zarżał: ”Jedno jajo
choćby co dzień, to za mało!

Zwielokrotnić czas zarobki,
a że cel uświęca środki,
skupuj jajka od kur fińskich,
włoskich, duńskich, oraz chińskich

i sprzedawaj amatorom –
niech się zyski dwoją…, troją…!
Zgodnie z moją oślą wiedzą
głodomory wszystko zjedzą”.

Ośli ryk ogłupił kurę –
rozminęła się z rozumem,
nawet zbuki sprzedawała,
po miesiącu splajtowała.

”Czyżbym była ślepa? – gdacze
– Przecież miało być inaczej”.
Chcesz się parać biznesami
nie zadawaj się z osłami!!!

„Postępowa kura”

Kwoka gdacze – sfrustrowana:
z jajek które wysiedziała
wylęgły się trzy kurczęta
i o zgrozo, trzy kaczęta!

Mają całkiem inne dzióbki
i zupełnie inne łapki!
Co ja powiem, gdy o kaczki
zapytają mnie sąsiadki?

Kogut zapiał:
Kuuuuro! Żoooono!
I cóż z tego, że są inne?
Wychowamy je jak swoje,
wszak niczemu nie są winne.


Nie żyjemy w ciemnogrodzie,
tolerancja jest dziś w moooodzie!
Kocham Cię mimo iż, Darling,
wyklułaś się w wylęgarni.

Kwoka mądrze kiwa głową:
Jestem kurą postępową,
akceptuję imigrację,
wdrażam w życie integrację!

Jacek Cudny

„Pajęczyna”

Pewna muszka całkiem mała
w internecie wciąż siedziała.
Tam przyjaciół poznać chciała.
Maila właśnie otrzymała,
a w nim sobie przeczytała:
“Witaj moja piękna muszko.
Ty ukradłaś mi serduszko.
Ja nie mogę żyć bez ciebie.
Z tobą będzie mi jak w niebie.”

Na to muszka maila śle:
“Kim ty jesteś, no i gdzie
spotkam ciebie, a ty mnie ?”

Nie minęła ni minutka,
przyszła już odpowiedź krótka:
“Muszko ! Jam jest syn komara.
Ty i ja to super para.
Dzisiaj w klubie “Mętna Rzeka”
będzie fajna dyskoteka.
Tam zapraszam na spotkanie.
Nie mów tacie, ani mamie !”

Wtedy muszka, chociaż mała,
wreszcie mądrze pomyślała:
“Nie znam wcale gościa tego.
Może zrobić mi coś złego !
Nic nie będzie ze spotkania.
Koniec także mailowania.”

Trzeba dodać z drugiej strony,
że ten komar był zmyślony.
Bo to pająk maile słał.
Małą muszkę schrupać chciał !

Pomyślicie pewnie sami,
że internet jest czasami,
dla chłopaka, bądź dziewczyny,
siecią groźnej pajęczyny.

Małgorzata Flis

„Pantofelki”

Wpadła Ola dziś z przedszkola,
Otworzyła szafy drzwi
I krzyknęła bardzo głośno
Pantofelki kupcie mi!
Olu! Czemu tak niegrzecznie?
Mów „poproszę”- rzekła mama.
Skąd ci przyszło to do głowy,
Czy to wymyśliłaś sama?
Ola patrzy w środek szafy,
Liczy klapki, trampki, botki
Ale nie znajduje w środku
Żadnych pantofelków słodkich.
Mamo! Dzisiaj starsza grupa,

Gdy wróciła już z podwórka,
Wystawiła przedstawienie
O królewnie i jej dwórkach.
Zuzia, Asia i Natalia
Miały takie ładne stroje
A na nogach pantofelki
Takie śliczne jak te twoje.
Zuzia miała atłasowe
Z czerwonymi kokardkami,
Asia złote i błyszczące
Z malutkimi obcasami
A Natalia różowiutkie
Z kwiatkiem i cieniutkim paskiem.
Mamo, mamo! Bardzo proszę!
Mogę też mieć takie własne?

I tak oto w szafie Oli
Zagościły pantofelki,
Granatowe i błyszczące
Z brylancikiem niezbyt wielkim.
Imieniny, urodziny,
Wilia, teatr oraz bale
Obyć bez nich się nie mogą.
Cieszą Olę niebywale.

Paweł Goluch

„Zawodowiec”

Odkąd pamiętam, niemalże co dzień
Swych sił próbuję w jakimś zawodzie.

Będąc strażakiem, rodzinę całą
Raz uratować mi się udało.
Ruszyłem dzielnie! To była chwila!
Wodą z konewki zalałem grilla.

Służąc w policji, starszemu bratu
Wlepiłem chyba z tysiąc mandatów.
Zużyłem na to blok rysunkowy
I cały papier toaletowy.
Miałem koguta z niebieskiej szklanki

A z rajstop siostry świetne kajdanki.

Marzyłem aby być kominiarzem.
I prawdę mówiąc, wciąż o tym marzę.
Tylko jak sprawdzić mam się w tym fachu,
Gdy tata ciągle ściąga mnie z dachu!?

W zawodzie szewca, to nie przesada,
Mam na swym koncie sukces nie lada!
Z kozaków mamy w kwadrans niecały
Wyczarowałem modne sandały.

W przedszkolu byłem słynnym lekarzem,
Odkąd wyciąłem z firan bandaże.

Jako szef kuchni pyszne potrawy

Robiłem często z błota i trawy.

Zawód malarza też jest mi znany.
Nieraz kredkami zdobiłem ściany.

Byłem najlepszym z nauczycieli.
Psa nauczyłem leżeć w pościeli.

A dziś zaczynam nową karierę.
Postanowiłem zostać fryzjerem!
Nożyce wziąłem… od ogrodnika.
Proszę, kto pierwszy na ochotnika?

„Ząb”

To był zwykły wtorek. Lato.
Wiatr kołysał krzakiem róż.
Nic nie wskazywało na to,
Że to dzisiaj. Że to już.

Bez sygnałów alarmowych,
Bicia dzwonów, grania trąb,
Tak zwyczajnie Piotrusiowi
Przy śniadaniu… wypadł ząb.

Oczywiście był to mleczak
I od kilku dni się chwiał.
Piotruś jednak nie zaprzeczał,
Że się go usunąć bał.

W kółko pytał: „Czy to boli?”,
„Czy poleci dużo krwi?”,
„Czy na pewno już powoli
Nowy ząbek rośnie mi?”.

Martwił się tym także wtedy,
Gdy przy stole rano siadł.
I nie zauważył kiedy
Ząb, niechcący… z bułką zjadł.

„Nauczyciel”

Nauczyciel to ktoś taki,
Kto wytrwale przez rok cały,
Stara się tam olej nalać
Gdzie niebieskie są migdały.

Podczas tego nalewania
Absolutnie się nie nudzi,
Za to włosy mu siwieją
Szybciej niż u innych ludzi.

Czasem go nachodzą myśli,
Że już dłużej nie da rady,
Że powinien wszystko rzucić
I wyjechać gdzieś w Bieszczady.

Zawsze jednak bardzo szybko
Do rzeczywistości wraca,
Dobrze wiedząc jak ogromne
Ma znaczenie jego praca.

W końcu to od tego wygląd
Jutrzejszego dnia zależy,
Ile wiedzy przekażemy
Dzisiaj dzieciom i młodzieży.

Z tego wniosek taki płynie,
Że świat się na gorsze zmieni,
Gdy nauczyciela zawód
Przestaniemy sobie cenić.

„Pajęczyna”

Zdarzyło się kiedyś, że mucha,
Pragnąc muzyki posłuchać
Usiadła na gramofonie.
Wtem pająk zawołał do niej:

„Niech Pani mucha uważa,
Albowiem często się zdarza,
Że siedząc blisko głośnika
Uszkodzić może muzyka

Bębenki i Pani mucha
Już wkrótce byłaby głucha.
Lepiej niech Pani przyleci
I siądzie na mojej sieci.

Zapraszam bardzo serdecznie,
Stąd słuchać będzie bezpieczniej”.
Te słowa muchę skusiły.
Wszak pająk był taki miły.

Usiadła więc obok niego,
Z początku nie widząc tego,

Jak lepka jest pajęczyna,
Jak coraz mocniej ją trzyma.
Swój błąd dostrzegła za późno.
Szarpała się, lecz na próżno.

Utknęła w pajęczej sieci
I nigdy już nie odleci.

„Niegrzeczne klocki”

Może nie wszyscy mi uwierzycie,
Że klocki trochę niegrzeczne mam,
Które potrafią żyć własnym życiem.
Jak to wygląda? Opowiem Wam!

Klockami bawię się na dywanie,
Bo o to proszą rodzice mnie.
Lecz kiedy tylko nie patrzę na nie,
Klocki po domu rozchodzą się.

Czasem wystarczy i pół godziny,
Czasem potrzebne są dwie lub trzy,
Aby, zupełnie bez mojej winy,
Klocki z dywanu uciekły mi.

Kilka zazwyczaj wchodzi pod łóżko
I w chowanego chce ze mną grać,
Kilka pod kołdrą i pod poduszką
Leży gotowych do pójścia spać.

Jedne pod biurkiem szukają cienia,
Inne na biurka wyłażą blat.
Zupełnie głuche na ostrzeżenia,
Chociaż niejeden już z biurka spadł.

Ciemność pod szafą ich nie przeraża,
Potrafią świetnie blokować drzwi,
Za kaloryfer wpaść im się zdarza,
Gdzie mogą siedzieć przez wiele dni.

Czasem się klocki znajdą w łazience –
Proszę nie pytać mnie jak i skąd.
Może tam chodzą, żeby myć ręce.
Choć… klocki raczej nie mają rąk.

Leżą w salonie, w kuchni, na schodach,
Czasem aż trudno na górę wejść,
Nawet w ogrodzie gdy jest pogoda,
I jeszcze w setkach przeróżnych miejsc.

I tylko nie wiem, czy moją mamę
Zdołam przekonać któregoś dnia,
Że klocki robią bałagan same.
By uwierzyła, że TO NIE JA!

Anna Kaca

„Piłka”

Pewna piłka, dumna z siebie
Do skakanki rzecze:

-Ja od Pani skaczę lepiej !
I mam zalet rzeszę.
Jestem piękna, okrąglutka
Zręczna niczym pszczółka,
Toczyć umiem się wspaniale,
Bawią się mną w kółku.
Pani taka cienka, długa
Niczym sznurowadło.
Pani nawet się nie turla,
Panią związać łatwo!

Ale co to? Co się stało ?
W piłki oczach męka!
Chyba ma powietrza mało,
Z niegrzeczności – pękła!!!

„Foka i jej futro”

Mały Franek z Franką małą,
Foczkę mieli z futrem białym.
Fajkę foczka ta paliła,
Fajką futro przepaliła.

Fanaberie miała w głowie:
– „Chcę z Finlandii futro nowe!
Chcę by Finka je skroiła
I mnie w futro wystroiła!”

Tak, więc Finka formę mierzy,
– „Skroję futro jak należy!
Wreszcie farbką ufarbuję,
Kolor fiołków wyczaruję.”

Przyszedł szycia futra finał.
Finka fałdy gładzi, zwija…
Piękny byłby z futra ciuszek,
Gdyby nie był to… fartuszek.

Tak przez fajkę, dziurę w futrze,
Foczy nos, natura utrze
I w fartuszku z fiołków szlakiem,
Foka będzie… przedszkolakiem!!!

„Jeżyk”

Do jeżyka w ważnej sprawie,
Głośno szczygieł puka:

-„Mój kochany, proszę pięknie
Zechciej mnie wysłuchać!
Komplet igieł potrzebuję,
Będę szył kubraczek,
Ach ! Nie jeden wprawdzie – sześć aż,
Bo dla stada kaczek!
Chcą być ciepło wystrojone,
Taka teraz moda,
Nie odmówię im, bo w stawie
Bardzo zimna woda!”

Jeż się zdziwił, łebkiem kiwa
Cóż to za dziwactwo?
Lecz szczygiełka prośbę spełnił,
Dał igiełki dziarsko.

Do jeżyka po śniadaniu
Głos dobiega śmigły:
-„Hej ! Jeżyku ! – Ku, Ku, Ku, ku
Proszę, sprzedaj igły !
Zamówienia na czepeczki,
Kaczki mi złożyły,
Uszyć muszę je czym prędzej,
Póki nie ma zimy!

Jeż pomyślał, łapką machnął
Wie, że to dziwactwo,
Lecz kukułki prośbę spełnił,
Sprzedał igły dziarsko!

Dzięcioł znalazł jeża w sadzie.
I tak grzecznie rzecze:
-„ Mój jeżyku, z wielką prośbą
Dziś do ciebie lecę.
Twoich igieł potrzebuję,
Gdyż mam pracy wiele,
Muszę uszyć tuzin butów
Kaczkom, na niedzielę.

Jeż nie zdziwił się już wcale.
Kaczek zna dziwactwo.
I tak, jak go dzięcioł prosił
Oddał igły dziarsko!

Zimno teraz jeżykowi,
Rozdał płaszczyk z igieł…
Może jemu też uszyje,
Paltko jakiś szczygieł…?

Urszula Kozłowska

„Chrząszcz i gąszcz”

Pewien chrząszcz się zaszył w gąszczu
i przez trzy dni z rzędu drzemał.
Gąszcz z przekąsem szumiał: − Chrząszczu,
czyżby cię zeżarła trema?

Chrząszcz powinien brzmieć „z urzędu!” −
jak Szczebrzeszyn nam donosi.
A ty nie brzmisz (trzy dni z rzędu!).
Nie daj że się, chrząszczu, prosić…

Chrząszcz zazgrzytał: − Nie wytrzymam!
Po czym chrząknął dość niegrzecznie:
− Chrząszcze brzmią wyłącznie w trzcinach!
No a w gąszczach… niekoniecznie.

„Bąk i strąk”

Bąk beztrosko trącał bokiem
strączek grochu pod Sanokiem.
CIACH! go z lewa. BACH! go z prawa.
W smak im była ta zabawa.

Strączek pląsał niczym tancerz,
aż mu zaczął pęcznieć pancerz.
Bąk zabrzęczał: − Co tak stękasz?
Hej, kolego! Może pękasz?!

− Skądże znowu! – strąk zaprzeczył. −
Ja mam pękać…? Nic z tych rzeczy!
Bąk zaś bąknął: − Nie kłam, proszę…
Pękasz! Sypie ci się groszek!

„Szpak i frak”

W eleganckim lokaliku
szpak się rozsiadł przy stoliku.
Stuka dziobem w obrus biały
i wytrzeszcza czarne gały.

Podszedł kelner do ptaszyska,
dobrze przyjrzał mu się z bliska
i powiedział: − Drogi panie,
panu brak po prostu manier!

Siedzi pan i w stolik dziobie…
Co pan, panie, ma na sobie?!
No, kolego, powiem szczerze,
toż wygląda pan jak zwierzę!

Szpak zadumał się przez chwilę
i rzekł: − Jeśli się nie mylę,
to nie mnie brakuje smaku −
zawsze chodzę w czarnym fraku.

Kelner stwierdził: − Ma pan rację…
Po czym popadł we frustrację.

Beata Krymska

„Skrzat”

W starej skrzyni mieszka skrzat,
szepnął o tym mi mój brat.
Ujrzeć skrzata ja też chciałem,
więc do skrzyni się udałem.

Najpierw dobrą chwilę stałem,
no cóż, trochę się wahałem.
Uchyliłem wreszcie wieko,
już do celu niedaleko.

W skrzyni kurzu co niemiara,
we mnie za to wielka wiara,
że przywitam się ze skrzatem.
On zostanie mym kamratem.

Wzrok wytężam niebywale,
w skrzyni nie ma skrzata wcale!
Może w rogu siedzi cicho
lub pożarło go złe licho?!

Na przechadzkę wyszedł może
albo poczuł się ciut gorzej
i pomocy szuka chory
do powrotu niezbyt skory.

Myszka siedzi- nagle patrzę.
W głowie mojej coraz jaśniej,
To mieszkanka starej skrzyni
I historii tej sprawczyni.

Brat pomylił ją ze skrzatem,
porozmawiam zaraz z bratem.
To , że coś chrobocze w skrzyni
skrzata z tego nie uczyni…

Ewa Mleko

„O Szczepanie, co żył w bałaganie”

Każdy, kto go poznał, mówił o Szczepanie:
– No w jakim ten Szczepan żyje bałaganie!
W jego domu od podłogi po sufity
Bród panuje i chaos niesamowity.
U Szczepana w pokoiku jak w chlewiku:
Kłęby kurzu i mętlik brudnych ręczników,
Skarpety niestety i pełno talerzy,
Pośrodku bielizna – aż trudno uwierzyć!
Tuż przy kotlecie na parapecie
Papierów sterta – najwyższa na świecie!
Na meblach pełno sztućców oraz spodni,

A obok pizza leży od dwóch tygodni.
Już się zalęgły myszy w fortepianie –
Tak brudne jest Szczepana mieszkanie!
Lecz gdy ktoś na ten nieład nastaje,
Szczepan go zapewnia: radę sobie daję,
W moim bałaganie wszystko ma swe miejsce:
W pawlaczu dywany, w lodówce kierpce,
Śrubokręt w szafie, a w pralce nożyce,
Kij hokejowy zawsze pod prysznicem,
Sól w puszce na cukier, a cukier w solniczce,
Kalosze w chlebaku, chleb w popielniczce,
Herbata w słoiku po majonezie
I buty na stole – wszystko tak ma leżeć!
I żył tak Szczepan, a dom w kurz obrastał.
Razu pewnego chciał jechać do miasta.
Na rower chyżo wsiada, a tu blokada.
– Klucz muszę znaleźć – Szczepan powiada.
Szuka więc i szuka, przerzuca szpargały.
– No gdzież się te moje klucze zapodziały?

Szuka w zakamarkach, przetrząsa mieszkanie
– Gdzie mogłeś schować klucze, mój Szczepanie?
Nie ma ich w wannie ani w toalecie,
W koszu na śmieci także sprawdził przecież,
W skrzynce na listy oraz na balkonie,
W lodówce i w barku po lewej stronie.
Nigdzie ich nie ma to koniec i kropka,
Szczepan rower odkłada do schowka.
Za oknem deszcz pada i żal w nim narasta
– Będę iść musiał per pedes do miasta.
Zrozumiał wreszcie, że porządek cnotą,
A nieporządni niech chodzą piechotą.

„O Monisi strojnisi”

Nie ma na całym świecie strojnisi
Większej od naszej małej Monisi.
W jej szafie z dziesięć sukni balowych,
Pięć koktajlowych, sześć wizytowych.
Bluzek, bluzeczek, mini spódniczek
Sweterków tyle – nawet nie zliczę!
Do tego spodnie, golfy, apaszki
I kapelusze – ot, fatałaszki!
Samych żakietów jest ze trzydzieści
Aż dziw, że szafa to wszystko zmieści!
Nasza Monisia, nim zje śniadanie,
Zaczyna ubrań swych przymierzanie.
Dobiera stroje i stroi miny;
Na tym jej mija ze dwie godziny,
Nim zestaw ubrań w pełni skompletuje.
– Bo czy ta bluzka na pewno pasuje?
Spódniczka gładka a może w prążki?
Koszula w paski czy raczej w groszki?

Spodnie czy suknię – co dziś założę?
Monisia decyzji podjąć nie może.
– Na przykład sukienkę z falbaną?
– Nie, bo Zuzia ma taką samą.
– A w różowym kombinezonie?
– Był modny w ubiegłym sezonie!
– W tunice w barwne bohomazy?
– W tej już byłam dwa razy!
– A w tej sukni? – Niezła próba,
Przecież ona mnie pogrubia!
– No to w koronkach i w kamizelkach
Albo w dżinsowych spodniach na szelkach
I w bluzce w żółte kokardki…
Tak się ubrań potok wartki
Przez Monisi toczy garderobę –
Wszędzie ciuszki kolorowe,
Lecz wybrać żadnego nie może.
– I co ja na siebie założę
Na urodziny do Karoliny?
Spędziła tak bite cztery godziny.

Dzień cały będzie wątpliwości mnożyć.
Nie pójdę – zdecyduje – Nie mam co na siebie włożyć

Tomasz Nowaczyk

„Biedronka”

Zadziwiona cała łąka –
taka wieść się rozprzestrzenia:
ponoć mała chce biedronka
coś w wyglądzie swoim zmieniać!

„Moje kropki wszystkim znane,
czas na radykalną zmianę.
Wygląd zmienia nawet glista.
Tu potrzebny jest stylista!”.

Dla biedronki sprawa ważka,
więc jej poradziła ważka:
„Poleć szybko do motyla,
jemu starczy krótka chwila”.

Motyl – ten Apollo młody –
to wyrocznia w sprawach mody.
Nie ma modnych dam owadzich,
którym motyl nie doradził.

„Och, motylu, w tym imażu
chodzić mogę po garażu!
Jak się tak pokazać komuś?
Pomóż, mój ekspercie, pomóż!”.

Motyl, sam ubrany modnie
(modna chustka, modne spodnie
i koszula, i kozaki),
dał biedronce wykład taki:

„Te kropki cię pogrubiają,
pękata jesteś jak jajo,
żebyś nie była pękata –
najlepsze paski lub krata.
Na czułki nałóż maskarę,
pod pudrem skryj zmarszczek parę.

Nogi zakryj, bo biedronki,
mają nogi jak pałąki.
Kapelusik włóż na skronie –
to się nosi w tym sezonie,
to ostatni mody krzyk,
to odmieni ciebie w mig!”.

„Bardzo mądre twe oceny.
Teraz jeszcze kwestia ceny:
ile?” – pyta boża krówka.
Motyl szybko odparł: „Stówka”.
Zapłaciła mu biedronka
i pognała do pająka.
Bluzkę w paski z pajęczyny
pająk tkał przez dwie godziny.

Utkał jeszcze kapelusik,
chcąc mieć u biedronki plusik
(chociaż głównie zjada muszki,
tkać też umie świetne ciuszki).

Tak biedronka, cała w paski,
leci w pole, a tam wrzaski!
Pewien rolnik tę biedronkę
przez jej paski wziął za stonkę.

Jął przeganiać bez litości –
porachował wszystkie kości.
Żeby tego było mało,
to biedronkę wysypało!

Na pajęczą nitkę ona
była, biedna, uczulona…
Bardzo teraz cierpieć będzie
i ma kropki prawie wszędzie.

Czasem nie ma co się bronić
i się na naturę boczyć.
Jak powiada pasikonik:
pewnych rzeczy nie przeskoczysz!

„Kruk”

Raz, siedząc na gałęzi, rozmyślał sobie kruk:
„Dlaczego każde zwierzę ma inną liczbę nóg?
Ja tylko dwie mam nogi i mnie nie dziwi to,
a już stonoga taka ma chyba ich ze sto!
Mam skrzydła – tak jak mucha, lecz mucha nóg ma sześć.
Aż osiem nóg ma pająk, co chce tę muchę zjeść!

A człowiek, raz widziałem, dwie nogi ma i ręce.
I z tym się dobrze czuje. I nie potrzeba więcej.
Sarenki i jelenie po cztery mają nogi,
bo tyle nóg ma zwierzę, co ma na głowie rogi.
A takie psy i koty? Czyhają tu pułapki!
To niby czworonogi, a mają cztery łapki!

Ma ślimak jedną nogę, lecz to nie żadna noga.
I jak się w tym połapać? W tych nogach? Olaboga!
Ma macki ośmiornica. Gdy spojrzy się na węża,
to nóg się nie dostrzeże – ten to się nadweręża!
A taka foka co ma? To koszmar zoologa!
Ja chyba się poddaję – w tych sprawach jestem noga…”.

Kruk więcej nie roztrząsał, kto ile kończyn ma,
i odtąd tylko siedział, i krakał swoje „kra!”.
Choć w końcu kruk się poddał, choć weny było brak,
to przyzna chyba każdy, że mądry był to ptak.
„Skąd takie bystre zwierzę?” – ktoś by zapytać mógł.
Rzecz to niezwykle rzadka – bo to był biały kruk.

„Nietoperz”

Spotkała sowa raz nietoperza
(to było w lesie, gdzieś koło Zgierza)
i rzekła: „Powiedz, bo jestem w szoku,
jak dajesz radę latać po zmroku?

No bo na moje, ty, drogi gacku,
to latasz jakoś tak po omacku.
Nie masz świetnego jak sowy wzroku.
Jak dajesz radę latać po zmroku?

Jak latasz, skoro nie widzisz w nocy?
Tobie potrzeba pewnie pomocy!
Twe skrzydła nawet nie mają pierza!
Jak toto unieść ma nietoperza?

Ty pewnie w nocy z wszystkim się zderzasz!
Czy rozważałeś kupno pancerza?
Jak w świerk przywalisz lub pień sosnowy,
latanie sobie wybijesz z głowy!”.

Na te pytania ciekawskiej sowie
taką wypiszczał gacek odpowiedź:
„Mój pisk pomaga – zdradzę to ci ja –
od wszystkich przeszkód on się odbija.

Nie bój się, sowo, o nietoperza,
on pewien rodzaj ma echomierza:
swe bezpieczeństwo dźwiękom powierza
i dzięki temu wie, dokąd zmierza”.

Dla sowy piski te za wysokie,
choć przecież chwali się dobrym okiem
i chociaż nie jest żadną niedojdą,
to pewne dźwięki do niej nie dojdą.

A gacek piszczał cieniej od myszek
i taka sowa nie mogła słyszeć
wytłumaczenia, jak gacek lata
(chociaż to była sowa uchata).

Więc nie wiedziała sowa, że właśnie
udzielał sowie gacek wyjaśnień.
I nietoperza miała za gbura –
mówiła nawet: „To kreatura!”.

Do dzisiaj sowa innym się zwierza
na temat tego nocnego zwierza.
W takich to słowach nań się użala:
„My nadajemy na innych falach!”.

„Papuga”

Była sobie raz papuga,
która zawsze była druga.
Plotkowały okolice:
„Ciągle druga! Zawsze wice-!”.

„Czy to fatum? Boska kara?” –
tak się zamartwiała ara. –
„Wciąż się staram – nadaremno,
zawsze jakiś ptak przede mną!”.

Startowała w sportach wielu,
wciąż nie osiągając celu.
Na zawodach zawsze bieda,
zawsze tylko srebrny medal.

Kiedyś na igrzyskach ptasich,
jej entuzjazm tukan zgasił.
Wygrał w sprincie loty oba –
tak ciut-ciut, o czubek dzioba.

Ara dziób zwiesiła nisko:
„A tak, kurczę, było blisko…”.
W skoku w dal przegrała z kurą
wręcz o włos (a raczej pióro).

Smutno było naszej arze,
że jest z drugim miejscem w parze:
„Jak się pozbyć tej bolączki?
Ja i dwa – to nierozłączki!”.

Wtem ma pomysł: „Dobrze latam,
więc najwyższą górę świata
wezmę zaraz i zdobędę,
i w czymś wreszcie pierwsza będę!”.

Poleciała do Nepalu
(zimniej tam niż na Podhalu)
i po wielu trudach wreszcie
staje na Mount Evereście.

Ale wnet nasz ptaszek zdębiał,
bo usłyszał głos gołębia:
„Te papugi – straszne zbóje,
zawsze któraś papuguje!”.

Teraz wciąż się ara maże,
a że ją szacunkiem darzę –
jedna myśl pod jej adresem:
drugie miejsce jest sukcesem!

„Łoś”

Raz podobno widział ktoś,
jak na rower wsiadał łoś.
Mówiła żona mu łosiowa:
„Czy ciebie, łosiu, boli głowa?
Za ciężki jest na rower łoś!
Coś ty wymyślił, łosiu, coś?”.

Ale są z tego znane łosie,
że mądre rady mają w nosie.
Rzekł łoś: „Daj spokój, droga żono.
Wyruszam na natury łono,
bo wierzę w to, że duże zwierzę
pojechać może na rowerze!”.

Łosiowa żona obrażona:
„Nic już nie powiem! Prędzej skonam!”.
A łoś za kierownicę chwyta,
już na pedały prą kopyta
i pędzi rower w leśnej głuszy,
że aż furkoczą łosie uszy.

„Sprawa to przecież oczywista,
że świetny ze mnie łoś cyklista!”.
Lecz wnet karierę skończył łoś –
w rowerze łosia pękła oś.
I weź tu o podwózkę proś!
Sam w środku puszczy sterczy łoś…

„Przejażdżki finał to walkower” –
pomyślał łoś, dźwigając rower.
„I znowu śmiać się będzie klępa,
że mąż to jest istota tępa…”.
Przytyki teraz w domu znoś,
bo z ciebie, łosiu, straszny łoś!

„Pająk”

Nie ma spokoju w domu pająka…
Męża strofuje pajęcza żonka
(mimo że przecież to czarna wdowa).
Dość ma już pewnych męża zachowań.

Bo mąż jej siedzi wciąż w Internecie –
wiosną, jesienią, w zimie i w lecie.
Chodzą wręcz o tym pająku słuchy,
że przestał nawet już łapać muchy.

Więc słychać żony narzekań szereg:
„Mąż Honoraty jest oficerem,
Zośki – w salonie sprzedaje auta,
a mi się trafił mąż internauta…”.

„Skończże już, żono, to ecie-pecie,
ja tu zdobywam wiedzę o świecie!”.
Sprawdza pogodę, czyta o wyżach,
kupił na aukcji śrubokręt krzyżak.

Zła chodzi żona, a pajęczątka
także się martwią – to niebożątka!
„Zamiast czatować na muchy, tata
wciąż w Internecie siedzi na czatach!”.

Tak się zadręcza żona pajęcza:
„On się nie ruszy, choćby bąk brzęczał!”.
I myśli sobie: „Jak zmienić Bronka?”
(bo tak brzmi właśnie imię pająka).

Lecz chociaż żona gdera i mruczy,
mąż tego nigdy się nie oduczy.
Czemu? To wiedzą już małe dzieci –
wszak każdy pająk spędza czas w sieci!

„Żyrafa”

Przyszło na myśl raz żyrafie:
„Od dzisiaj robić chcę fotografie!”.
Więc pstrykała ciągle po to,
by mieć w kolekcji kolejne foto.

Na dodatek z każdym zdjęciem
fotograficzne rosło zacięcie.
Aparatu flesz wciąż błyskał,
uśmiech żyrafie nie schodził z pyska.

Nikt nie lubił na sawannie
tej długoszyjej pozować pannie
i zwierzęta – nie bez racji –
wołały za nią: „Fe! Paparazzi!”.

Prosił gepard: „Moje złotko,
dajże już spokój tym swoim fotkom”.
Lew wtórował: „Ja się dziwię,
że nas uwieczniać chcesz w obiektywie”.

Za nic miała słowa owe –
robiła zdjęcia wciąż kolorowe.
Lecz przy jednym się zdumiała,
bo zebra wyszła jej czarno-biała!

Do gnu tak mówiła: „Szwagrze,
stój nieruchomo, jak chcesz być w kadrze!”.
Była zła na krokodyla –
sprzed aparatu dał nagle dyla.

Struś zaś chował głowę w piasek,
guziec się krzywił, jakby zjadł kwasek.
Tylko hienie cześć i chwała,
bo ona jedna się uśmiechała.

Choć żyrafa pełna werwy
tak wciąż pstrykała (prawie bez przerwy),
kiepskie były te jej fotki –
trzeba to stwierdzić na koniec zwrotki.

Wyszła bowiem sprawa taka,
że wszystkie zdjęcia są z lotu ptaka,
choć robiła je żyrafa.
Oj, z niej nie będzie już fotografa!

Hipopotam, tęgim basem,
takim skwitował to mądrym słowem:
„Prawda taka jest, że czasem
niedobrze nosić wysoko głowę!”.

„Jaskółka”

Pewnej jaskółce wpadł raz do głowy
pomysł szalony, wręcz odlotowy…
Pomysł, by urlop zimowy skrócić
i miesiąc wcześniej z Afryki wrócić!

Więc poleciała – niezłe z niej ziółko,
nic nie mówiła innym jaskółkom.
Wnet była w kraju jaskółka młoda,
tu ją zdziwiła troszkę pogoda…
Śnieg leżał wszędzie, bo – wprost to trza rzec –
w Polsce dopiero zaczął się marzec.
Ale myślała sobie jaskółka:
„Wiosnę wywołać – to z masłem bułka!”.

Głośno wołała ptaszynka mała:
„Proszę już wstawać, wiosna nastała!
Niech kwitnie kwiatek, niech bzyczy pszczółka,
już przyleciała pierwsza jaskółka!”.

Ale przyroda na głos jej głucha,
jednej jaskółki nikt nie posłucha.
Wnet dała spokój – rada nierada
musiała czekać na resztę stada.

Odtąd tak szumią wierzby i sosny:
„Jedna jaskółka nie czyni wiosny!”.

„Gęsi”

To afera jest niewąska:
bzdury mówi się o gąskach,
bo o gęsi to jest ściema,
że języka swego nie ma!

Wie to każde gęsie jajo,
że swój język gęsi mają
(choć gołębie truły ziębie,
że go zapomniały w gębie).

Gęsi język to gęganie,
w nim się gęga każde zdanie,
każda gęś od rana gęga –
dla niej żadna to mitręga.

Pisklak gęsi się wylęga
i po wyjściu z jaja gęga.
Gęś domowa, gęś włóczęga –
każda gęga: „Gęś – potęga!”.

Gęga nawet gęś gęgawa,
gęg to nie jest mowa-trawa.
Gęgać w kluczu gęś się uczy,
potem w locie już nie kluczy.

Gęsi chodzą wciąż gęsiego,
to podnosi gęsie ego,
bo nie pójdzie gęś w nieładzie –
nawet w bardzo licznym stadzie.

Kaczka minę ma nietęgą,
kiedy słyszy gęsi gęgot.
Znowu kiedy kaczka kwacze,
gęś jej nie przyklaśnie raczej.

Tak ze złości stroszy piórka,
że jej cierpnie gęsia skórka:
„Niechaj kaczki tu nie węszą
i się nam nie szarogęszą!”.

Przyzna jednak nawet kaczka,
że gęś każda to chojraczka.
Rzym wszak kiedyś gęsi stado
ocaliło przed zagładą.

Gęś dla człeka raźno gęga,
odkąd człek pamięcią sięga.
Gęś to taki ptasi anioł…
„Głupia gęś” nie mówmy na nią!

Waldemar Puślecki

„Kolory”

Na palecie u malarza,
w mieście Żory,
pokłóciły się kolory.
I to zdrowo!
Można rzec, że kolorowo.

Każdy wrzeszczy na palecie,
który kolor najważniejszy
jest na świecie!

A najbardziej rozpalony
był, jak zwykle, kolor czerwony.
– Bez obrazy,
mnie zauważyć można od razu!
Ja wyróżniam się soczyście
i jestem najważniejszy, oczywiście!
A w końcu,
co zachodzącemu słońcu
bez czerwieni?
A pomidor? Czym się mieni?

Tu niebieskim aż ruszyło:
– A beze mnie,
niebo, jakie by było?!
A niebo, jak wiecie,
jest największe na świecie!
A malarz, jakiego koloru doda,
żeby wyszła mu woda?

Kolor żółty na to:
– Moim kolorem jest całe lato!
Słońce, piasek na plaży,
zboże, co chlebem darzy,
nawet banan i cytryna!
Co? Rzednie wam mina?

– No właśnie?
Cytryny są kwaśne,
a pomarańcza, no właśnie…
– odezwał się obruszony
kolor pomarańczowy.
– A trawa, łąki i drzewa?
Jakiego koloru im trzeba?
– wrzasnął rozdrażniony
kolor zielony.
– A do tego jabłka, gruszki,
nać marchewki i pietruszki!

– Ten wasz spór
jest nadto marny…
– odburknął kolor czarny.

Tu na niego tak spojrzeli,
że się z lekka zarumienił,
bowiem poczuł się nieswojo,
jakby z lekka brązowo.

– Nie trzeba być bystrym,
by wiedzieć, że tylko ja
jestem kolorem czystym!
O tym każde dziecko wie!
– zakwiliła cicho biel.

I w tym miejscu, bez pokory,
zahuczały inne kolory:
i różowy, fioletowy,
szarobury i brązowy,
złoty, srebrny, granatowy…

I, dalibóg, nie wiem jeszcze jaki,
bo harmider wszczął się taki,
że się pogubiłem cały,
bo wszystkie kolory
całkiem się zmieszały,

…a na palecie został
tylko kolor szary.

Może teraz wiecie,
który kolor najważniejszy
jest na świecie?

Irena Rogińska

„Słonica Hortensja”

Słonica Hortensja,
Cała była w pretensjach,
Chciała zostać baletnicą,
Miała problem ze spódnicą.
Była jeszcze jedna troska,
Gdzie baletki dla niej dostać?
Poddani biegali nerwowo,
Bo była Słoniową królową
Ponadto dwór się spierał,
Gdzie znaleźć dla niej partnera,
Hortensja była uparta,
I chciała tylko lamparta,
Spódnicę z baletkami,
Uszyła jej pewna pani,
Gdy na scenę wyszła słonica,
Od razu jej pękła spódnica,
Szwy się w baletkach rozpadły,
Na głowę Burmistrza spadły ,
Podczas wspólnego baletu, przeważył ciężar słonicy
I lampart razem z Hortensją wpadli, aż do piwnicy.
Publiczność tak głośno się śmiała,
I z foteli powypadała.
A morał , bajki jest taki:
Marzenia są bardzo fajne,
Lecz, spójrzmy na nie realnie!

Leszek Sulima Ciundziewicki
Myśli niedźwiedzia

Do niedźwiedzia doszły wieści,
których głowa nie pomieści.
O tym co się w lesie dzieje,
że wiatr wiał, a już nie wieje.

Że czyściutka bystra rzeka
już nie płynie, na coś czeka.
Ryby leżą gdzieś na łące
patrząc na zielone słońce.

Trawa kolor ma czerwony,
a dąb szuka sobie żony.
Sarny kryją się po norach,
lis widziany na nieszporach.

Ptaki zamiast znosić jaja
grają z wilkiem w cymbergaja.
Jeleń zaczął kawę pić,
a jeż chce z mamutem żyć.

Żaba straszy wciąż bociana
to historia niesłychana.
Zamiast kwiatów rośnie zboże,
niedźwiedź myśli , być nie może.

Trzeba zrobić z tym porządek
i ustawić wszystko w rządek.
By na miejsce swe wróciło
i kłopotów już nie było.

I gdy głowę tak swą trudził,
przyszedł łoś i go obudził.

„Foka”

W morskiej wodzie żyła foka,
siwa była, czarnooka.
Prawie dwieście lat już miała,
Wszystkich od małego znała.

Z racji wieku szanowana
i zwierzętom dobrze znana.
Wielu znamienitych gości
skorzystało z jej mądrości.

Kto miał problem, ten do foki
zawsze swe kierował kroki.
U niej zasięgano rady
jak rozwiązać spory, zwady.

Uśmiechnięta i wesoła,
zaparzała rankiem zioła.
Zawsze w kuchni stał gotowy,
wywar z ziółek na ból głowy.

Soki, zioła i wywary,
potrafiły czynić czary.
Lecząc wszelkie przeziębienia
u ropuchy czy jelenia

Przychodziły tu zwierzęta,
których się już nie pamięta.
Z ogromnymi problemami,
ze swoimi chorobami.

Wszyscy radą posileni
i cudownie uzdrowieni,
po dziś wdzięczni są tej foce,
siwej, starej, czarnooce.

Ireneusz Szpilewski

„Dlaczego bąk nie mył rąk?”

Był raz sobie pewien bąk
który nigdy nie mył rąk

choć miał różne bącze wdzięki
nikt mu nie podawał ręki

wreszcie dociekliwa stonka
o przyczynę pyta bąka:

-bąku miły zdradź powody
dla których unikasz wody

-mycie rąk to rzecz zbyt trudna
bo w kałużach woda brudna

na to osa się oburza:

-nikt nie myje rąk w kałużach!
niech bąk myje jak my osy
ręce swoje w kroplach rosy
a gdy minie już południe
o kropelki prosi studnię
studnia na to:
-tak a jakże
czyste krople znajdziesz w wiadrze

i tak studnia oraz łąka
rozwiązały problem bąka.

Mariusz Szwonder

„Zajączek”

Był raz wśród zajączków wielu
taki, co chciał mieć kapelusz.
Kapelusze – tak jak wiecie –
są najbardziej modne w lesie
(bo już każdy widział chyba
ubranego całkiem grzyba?)
Grzyby noszą kapelusze –
przyznać niewątpliwie muszę –
są tak ładnie wychowane,
że kłaniają się nawzajem,
kapelusze podwijając.
Kapelusza szukał zając.
Biegnie, biegnie, kic, kic, kic,
widzi: stoi przed nim rydz
przy niewielkiej leśnej dróżce
na swej jednej cienkiej nóżce.
Zając rydza śmiało wita
i od razu grzecznie pyta:

„Czy kapelusz mi pożyczysz?
Taki rudy, taki śliczny!
Tylko trochę go ponoszę.
Oddam prędko. Baaardzo proszę!”
Ale na to rudy rydz
wciąż nie odpowiadał nic
(bo mnie doszły takie słuchy,
że był stary już i głuchy).
Nasz zajączek dalej pobiegł –
wyobraźcie wy to sobie –
minął strumyk i polankę,
a to było wczesnym rankiem.
Kic, kic, kic, nadeszła pora,
kiedy spotkał muchomora:
„Mój ty piękny muchomorze,
może mi pożyczyć możesz
swój kapelusz, ten czerwony,
kropeczkami ozdobiony?”
Na to pan muchomor rzecze:
„Hej, zajączku, nie wiesz jeszcze,
że trujący jestem cały?

Zresztą, co tu robisz mały?!
Mama gdzieś na ciebie czeka.
No, uciekaj już, uciekaj!”
Smutny wraca nasz zajączek.
Droga długa, krok się plącze.
Lecz opodal szedł gajowy,
wiatr mu zwiał kapelusz z głowy.
Zając znalazł go, przymierza
i do dzisiaj nie dowierza,
że na jego uszy własne
kapelusze są za ciasne.

„Stonoga”


Przyjrzeliście się pani stonodze
czy nosi buty na każdej nodze?
Opowiem wszystkim dzieciom najlepiej
o tym, że raz ją ktoś widział w sklepie;
stonoga przyszła pewnie na skróty,
aby kupować dla siebie buty.
Wchodząc na półkę, tak pomyślała:
„Chętnie bym wszystkie poprzymierzała,
lecz nie pasuje żaden but spory –
to są buciska oraz buciory!
Mnie zaś buciki albo buciczki
bardziej potrzebne niż rękawiczki”.
W końcu uszyto na zamówienie
mnóstwo bucików po niskiej cenie
(no bo nie wiedział nikt w całym mieście
czy ona sto nóg ma, czy też dwieście?)
Wszystkie kurierem prędko wysłano.
Co o stonodze odtąd słyszano?
że ona nigdzie zdążyć nie może;
gdy sznurowadło jej się rozwiąże,
do ma dopiero sporo zachodu:
szuka czy ono z tyłu, czy z przodu,
po lewej, może po prawej stronie?
Inne stonogi plotkują o niej,
że zamiast spędzać na tym dzień cały,
buty zamienić chce na… sandały.

„Jak pomidor szukał żony”

Powiem wam o pomidorku,
co się wstydził już od wtorku.
Cały zrobił się czerwony,
kiedy zaczął szukać żony.
Dwie papryki, trzy porzeczki
oraz cztery wisieneczki
pocieszały pomidora:
„Na wstyd wcale nie jest pora.
Niech się wreszcie pan uśmiechnie,
skoro tak prosimy pięknie”.
Może mowa ta coś zmieni?
Nie – ze wstydu się czerwieni
dalej nasz pan pomidorek.
Na tym mu upłynął wtorek,
potem środa, czwartek z piątkiem
i sobota – z tym wyjątkiem,
że dnia tego już od rana
rozmawiała z nim rumiana
mała pani truskaweczka:
„Witam tu pomidoreczka!
Jakże pan się przy mnie czuje?
Piękny kolor! Ach, winszuję!”
Lecz pomidor, gdy ją widzi,
to co robi? Znów się wstydzi!
Gdzie najlepiej szukać żony?
Wszak zupełnie jest czerwony
jak papryki i porzeczki,
czy truskawka, wisieneczki.
Aż w niedzielę chętnie wbryka
do wielkiego wprost koszyka
i zawstydza wszystkie panie,
zakochując się… w śmietanie.

„Mucha-kłamczucha”

Pewna mucha lata po świecie,
nic nie robi, tylko plecie:
że balon jest twardy jak skała,
że tęcza jest czarno-biała,
że z piasku się lepi bałwanki,
a kura znosi pisanki,
że Mikołaj nie nosi brody,
że nie ma w tygodniu środy,
że ciastko się wcale nie kruszy,
a kot ma naaajwiększe uszy,
że ściany maluje się masłem
i że kółko jest kanciaste.
Ale nikt jej wcale nie słucha –
to przecież mucha-kłamczucha!

„Jeż”

Jeżeli wierzyć chcesz – to wierz:
był sobie raz niezwykły zwierz,
bo dziwna rzecz, jeżeli jeż
do fryzjera przychodzi też.
Fryzjer już ku niemu bieży,
który ma na imię Jerzy,
zęby od uśmiechu szczerzy,
jeża przez okular mierzy,
patrzy, zerka, nie dowierza:
„Pierwszy raz tu widzę jeża!
Strzygłem wprawdzie już żołnierza,
żonę szklarza z miasta Zgierza,
był tu kucharz, trzej harcerze,
pani, co śpiewa w operze,
ksiądz, co wszystkie zna pacierze…
Ale skąd to u mnie jeże?!
Powiedz mi, proszę, czego chcesz?”
Ledwie spytał, przemówił jeż:
„Wszyscy wiedzą, że świetnie tniesz,
więc nożyczki, grzebienie zbierz,
igły przytnij jak należy –
bardzo na tym mi zależy,
by być najpiękniejszym z jeży”.
„Dobrze, niech pan grzecznie leży!”
Fryzjer długo się przymierzał,
coś tam ścinał, coś odmierzał;
lecz przestawać nie zamierzał,
aż się zrobił… jeżyk z jeża!

„Nieposłuszne buty”

W nieposłuszne oba buty
mały Wojtek był obuty.
“Mamo, mamo! Słowo daję,
że się nie słuchają wcale!
Na zakupy mam pójść w lewo –
one skaczą hop! na drzewo.
Mam pójść w prawo ze śmieciami –
wolą sklepy z zabawkami.
A co każdy but wyczynia,
gdy pozmywać mam naczynia?
Ciągnie mnie do komputera –
chociaż bardzo się opieram.
Chciałem pomóc cioci Gosi,
ale ile mogłem prosić,
by się buty zatrzymały
tam, gdzie bagaż stał niemały.
Chętnie szkołę omijają –
oto jak się nie słuchają!”
“Oj, Wojtusiu – rzekła mama
rozbawiona, roześmiana –
wiem, że buty nawet w biegu
dobrze widzą twych kolegów;
lubią piłkę i huśtawkę
lub wspinaczki na ślizgawkę.
Tam cię chwilę nie poniosą.
Podlej kwiaty – chodzisz boso”.

Marek Wnukowski

„Osioł u doktora”

Przyszedł osioł do doktora
Wiem, że noc, że późna pora
Ale dłużej nie dam rady
Udziel, proszę, mi porady

Nie chcę osłem być, rozumiesz?
Ty potrafisz, wiem, że umiesz
Sprawić, abym stał się koniem
Masz podobno sprawne dłonie

Chwyć za skalpel, czy nożyce
Daj mi, proszę, drugie życie
Możesz kroić moje ciało
Choćby bardzo mnie bolało

Coś pomajstruj przy mej gębie
Spraw, bym wyższy był ciut w kłębie
Przytnij może moje uszy
Zabierz parę kilo tuszy

Każdy tylko ze mnie szydzi
Klacz sąsiada się mnie brzydzi
Każdy palcem pokazuje
Nikt mnie serio nie traktuje

Chcę ogierem być rasowym
Zgrabnym, pięknym, silnym, zdrowym
Wtedy w cyrku znajdę pracę
Łap za skalpel, tnij, ja płacę!

Weterynarz zagryzł zęby
Mierzy osła wzrokiem tępym
Czuje, że to nie są żarty
Wie, że osioł jest uparty

Musi wybrnąć z tej kabały
Wie, że problem ma niemały
Chwilę głaszcze swoją brodę
I zaczyna swą przemowę:

– Słuchaj ośle, mój przemiły
Choćbym miał nadludzkie siły
I wytężył mózg do granic
To nie przydam ci się na nic

Nikt nie zmieni praw przyrody
Na nic hojne twe nagrody
Każdy ważny jest w przyrodzie
Choćby braki miał w urodzie

Niepotrzebnie czas marnujesz
I się tylko denerwujesz
Kieruj w życiu się rozsądkiem
A co, gdybyś był pająkiem?

Ciesz się życia każdą chwilą
Spraw, by każda była miłą
Nie narzekaj, życia szkoda
Szczęścia nie da ci uroda

Poszedł osioł do swej żony
Z losem swoim pogodzony
Razem dumnie spacerują
Niczym już się nie przejmują

„Kłamczuch Adam”

Posłuchajcie o Adamie
Który bardzo często kłamie
Nikt mu raczej już nie ufa
Stracił wszystkich zaufanie

Dziś wypiłem tranu szklankę
– Kłamie Adam koleżankę,
I się nawet nie skrzywiłem
Jakbym sok pił, lub maślankę

Mamo, dzisiaj źle się czuję,
Zaraz- kłamie- zwymiotuję
Nie mam siły iść do szkoły
W łóżku dziś się wykuruję

Nazbierałem grzybów siatkę
– Kłamie Adam swą sąsiadkę,
W parku rosły, na trawniku
Więc zbieranie było łatwe

Lekcji dziś nie odrobiłem
Wczoraj bardzo chory byłem
– Kłamie Adam panią w szkole
Cały wieczór się męczyłem

Kłamie Adam wszystkich, wszędzie
Tkwi po uszy w tym obłędzie
Może nos mieć jak Pinokio
Jak tak dalej robić będzie

Każdy wręcz go ignoruje
I się Adam źle z tym czuje
Przez te jego wieczne kłamstwa
Nikt go w szkole nie szanuje

Kłamać Adam, nie wypada
To naprawdę brzydka wada
Prawda zawsze wyjdzie na jaw
Przestań kłamać, taka rada

Przyznał w końcu Adam szczerze,
Że do serca rady bierze
I, że kłamać już nie będzie
Mówi prawdę? Ja mu wierzę!


„Żmija u wróżki”

Przypełzła żmija do wróżki
Spraw, proszę, bym miała nóżki
Pełzanie niszczy mi skórę
Pełzając ja źle się czuję

Bez nóg się bardzo ślimaczę
Z nogami będzie inaczej
Jak zebra będę biegała
Wszystko bym za nie oddała!

Dziś, aby coś upolować
Muszę gdzieś w trawie się chować
I czekać w niej godzin parę
Na swoją przyszłą ofiarę

Ile ja czasu marnuję!
Z nerwów się cała gotuję
Pomożesz żmii w potrzebie?
Po to tu przyszłam do ciebie

Gdy będę już miała stopy
Założę na nie rajstopy
Wszyscy się będą oglądać
Tak pięknie będę wyglądać

Kupię też buty sportowe
Wygodne i kolorowe
I wtedy już polowanie
Zadaniem łatwym się stanie

Dogonię każdą ofiarę
I zrobię to w sekund parę
Nie będę parzyć się w słońcu
Normalnie zacznę żyć w końcu

Cierpliwie wróżka czekała
Aż żmija się wygadała
Wciągnęła powietrze nosem
I rzekła pogodnym głosem:


– Jak pomóc nie mam pojęcia?
Takiego nie znam zaklęcia
Nikt raczej na ziemskim globie
Nie będzie mógł pomóc tobie

Nie wierzysz to pytaj wszędzie
Lecz zrozum, nóg mieć nie będziesz
Fortunę choćbyś straciła
Choćbyś się o nie modliła

Najlepszy chirurg na Ziemi
Wyglądu twego nie zmieni
Pogódź się z losem, na zawsze
I wracaj, pełzając, w chaszcze

„Tygrys i koza”

W pewnym gęstym lesie, przy wysokiej brzozie
Oświadczył się tygrys bardzo pięknej kozie
Z polnych kwiatów zrobił jej wianek na głowę
I ćwiczył pięć godzin miłosną przemowę

Klęknął nagle przed nią na jedno kolano
I rzekł, że zakochał się w niej dzisiaj rano
O rękę ją prosi i pyta, czy żoną
Zostanie na zawsze jego upragnioną

Mój ty piękny kocie, odrzekła mu ona,
Czuję się, naprawdę, bardzo zaszczycona,
Niestety odmówić z przykrością ci muszę
Choć bardzo wzruszyłeś moją czułą duszę,

Boję się, naprawdę, mój ty drogi panie,
Że mógłbyś mnie kiedyś schrupać na śniadanie…

Aleksandra Wojtyła

„Smutna czapla”

Martwiła się czapla siwa,
że jest niezbyt urodziwa,

taka trochę przygarbiona,
w szare piórka przystrojona.

I myślała: „Ach! Dlaczego?
Ja nie mogę zmienić tego?”

Aż od tego zamartwiania,
bliska była załamania.

Miała częste bóle głowy,

wciąż powstawał kompleks nowy.

Przygnębiona swą urodą,
łowiła o świcie ryby nad wodą.

I nastało wnet południe,
słońce zaświeciło cudnie.

Wszystko wokół się zieleni.
Może czapla humor zmieni?

Myśli: „Przyszła do nas wiosna,
piękna, ciepła i radosna.

Słońce gorące ma promyki.
Ooo! Stada ptaków wracają z Afryki.”

Coś dziwnego nagle czuje:
„Ktoś mnie chyba obserwuje?”

Rzeczywiście, tam w oddali,
samiec czapli wciąż się czai.

W końcu bliżej niej podchodzi
i komplementami słodzi.

„Czy Pani wie, że szary jest w modzie?
Że kolor ten służy Pani urodzie?

Wygląda Pani znakomicie,
tak piękna, dostojna, że tonę w zachwycie.

Droga czaplo! Nie chcę zwlekać,
nie daj mi na siebie czekać!

Więc pobierzmy się czym prędzej.
Dobrze nam ze sobą będzie.”

Wokół wszystko się zieleni,
no a czapla się rumieni.


Wreszcie czuje się szczęśliwa.
Tak to już z czaplami bywa,
że gdy wiosna przychodzi,
sama w wodzie już nie brodzi.

Dziś na łące uwitej kwiatami
ślub biorą szczęśliwie zakochani.

A miodowy miesiąc z serca biciem
spędzą pod palmami w gorącej Afryce.

Mirosława Woźna

Kotka – ślicznotka”

W pewnym nieście mieszkał kotek
Spokojny z natury,
Z piękną żoną, która lubi
Robić awantury.

Także dzisiaj, już od rana
Ona grymasiła,
Że nie będzie w starym futrze
Kilka lat chodziła.

– Sknera jesteś – narzekała –
Co się z tobą dzieje?!
Inne mają futra nowe,
A moje? Linieje!

Niepokoi się pan kotek
Teraz do przesady,

Że utrzymać takiej żony
Chyba nie da rady.

Schudł, niestety, ze zmartwienia,
Mało śpi i nie je,
Co dzień słyszy: – Kup mi futro!
Jutro podrożeje!

A ślicznotka siedzi w oknie
Z miną męczennicy,
Miałczy głośno, więc ją słychać
Na całej ulicy.

Janina Zośkiewicz

„Choroba Mysi”

Mała myszka Mysia się pochorowała.
Tak jej zimno było, że się w koc schowała.
Oj, bidula mała! Męczy się niebożę!
Kręci się w łóżeczku, jeść i spać nie może.
Apetytu nie ma, głowa mocno boli,
gorączka i katar, kto ulży w niedoli?
Kto, jak nie rodzina kochana, troskliwa:
po lekarza dzwonią: “Doktorze, przybywaj!”
Pan doktor diagnozę postawił szybciutko:
“Leżeć i brać leki. To grypa!” Rzekł krótko.
Zajmował się Mysią jej braciszek Myszek.
Przynosił jej nawet zupę z młodych szyszek,
i miodek, rosołek, soczyste maliny,
herbatkę z cytryną, różne witaminy.
Rodzice Myszonki również się starali,
o rodzeństwo Myszków bardzo mocno dbali:
strawę przyrządzali, prali i sprzątali,
a małą Mysieńkę ciągle doglądali.
Aż tu dnia pewnego, Mysia się zbudziła,
żwawo wstała z łóżka, bo już zdrowa była!
Myszonków rodzina tak się ucieszyła,
że super zabawę Myszkom urządziła!
Morał z tej bajeczki bardzo prosty płynie:
kiedy jesteś chory, miej wsparcie w rodzinie.

„Milionerem być!”

Milionerem być,
całkiem fajna rzecz!
Żeby zostać nim
trzeba tylko chcieć –
chciałoby się rzec,
lecz niestety nie…
Prawda inna jest,
tyczy się też mnie.

Byłam bardzo blisko
marzeń z górnej półki.
Wszystko przez zegarek
z maminej szkatułki.

Złoty i błyszczący,
aż w oczach się mieni,
z historią bogatą,
życie miał odmienić.

Marka pożądana,
warta całe krocie,
a ja w mych marzeniach,
już się pławię w złocie.

Ale moi drodzy,
zachwyt ten był krótki,
bo wystarczył tylko
rzut oka szybciutki
pana zegarmistrza,
który rzekł fachowo,
że zegarek mój jest
kopią wyborową.

I się rozsypały
w mig zacne marzenia
o złotym zegarku.
Już nie do spełnienia…

Co nas rozczaruje,
czasem w dar się zmieni,
bo na moim ręku
już się zegar mieni!
Czas pilnie odmierza
i ślicznie wygląda
– takie ma zadanie.
Każdy nań spogląda,
o godzinę pyta –
z oczami w zachwycie,
a ja odpowiadam
i się śmieję skrycie 🙂

Artur Zyskowski

„Konkurs piękności”

Zwierzęta z małego lasku,
Ranną porą, tuż o brzasku,
Młode i pełne radości,
Przyszły na konkurs piękności.

Wiewióreczka gości wita,
Pokazuje swoje wdzięki:
Modny szal, puszysta kita.
Fajne ma rude spodenki.

Po niej scenę zajął zając,
Swym futerkiem zachwycając.

Kicnął w lewo, kicnął w prawo
I do szatni uciekł żwawo.

Trzecia sarna, prezentuje
Bardzo ładne, smukłe nogi.
Przybyły tłum wiwatuje.
Konkurencja pełna trwogi.

Myszka polna weszła cicho.
Szczery uśmiech, płaskie brzucho.
Zakochany borsuk-malarz
Stworzy dla niej obraz zaraz.

Nagle na wybieg wkroczył łoś.
Przeogromne ma poroże.
Aż zachwycony krzyknął ktoś:
„Jesteś piękny niczym bożek!”
Jednak łoś miał brudne nogi
Oraz ubłocone rogi.
Niby ładne, niby schludne,
Lecz po bokach bardzo brudne.

Tego ranka jeszcze wiele
Zwierząt się prezentowało:
Dzik, wilk, kaczka, młode cielę, …
By wymienić – czasu mało.

Jury zebrało się całe.
Czas na głosowanie małe.
Rozmawiali, się kłócili,
Wnet zwycięzcę ustalili.

A kto wygrał? Wam nie powiem!
To nie ważna wcale sprawa.
Najważniejsze jest w tym bowiem,
Że była fajna zabawa.

Łoś – wielka jego uroda,

Lecz zapomniał po co woda.
Taką oto nauczkę miał:
Się nie umył – konkurs przegrał!

I nie będę w tym przesadny,
Mówiąc szczerze między nami:
Nic to nie da, gdy ktoś ładny,
A ma brudno za uszami!

Michał Rusinek

„Próg”

Podłożył ci nogę próg?

Jak on mógł?!

No, nie mógł, bo przecież progi

nie mają ni jednej nogi

i to wszystkie, razem wzięte,

więc to wprost niepojęte,

by ktoś taki jak próg

nogę podłożyć mógł.

Próg-rzecz potrzebna w domu.

Zapytasz: potrzebna komu?

Na przykład framudze. Framuga

runęłaby jak długa,

gdyby nie trzymał jej nóg

właśnie próg.

A gdy ktoś się włamie po cichu

nocą, z pomocą wytrychu,

i stanie na progu niebacznie,

to próg skrzypieć jak nie zacznie

skrzypieniem tak skrzypiącym,

że zbudzi się służący

i przegoni włamywacza

rurą od odkurzacza.

Czasami nikt się nie włamuje,

a wtedy próg się nudzi

i z nudów, co tu kryć, figluje,

żeby się pośmiać z ludzi.

I wtedy, chociaż nie ma nóg,

podkłada ludziom nogę próg.

„Łóżko”

Żył kiedyś tu hrabia Rzeżuszko-

któremu skradziono raz łóżko,

a było to istne cacuszko:

z przecudnie rzeźbioną papużką

i kołdrą, i piękną poduszką

z wyszytym wszerz „Rz” ( jak „Rzeżuszko”)

Ze złości jął tupać on nóżką,

przyjść kazał swym sługom i służkom,

lokajom i stróżom, i stróżkom

i końca nie było pogróżkom:

„To skandal! Jak ukraść mógł łózko

ktoś mnie, imć hrabiemu Rzeżuszko?”.

A potem łzy ronić jął strużką.

Gdy zalał podłogę kałużką,

nos wytarł chusteczek paczuszką

i rzekł: „Wiem. Pogadam ja z wróżką”.

Wnet wróżka przybyła doń dróżką

o lasce, bo była staruszką.

I rzekła do pana Rzeżuszko:

„Wiem, kiedy odzyskasz swe łóżko,

i powiem ci zaraz na uszko.

Wpierw jednak zjem bułkę z czarnuszką,

a potem rumiane jabłuszko,

na deser poczęstuj mnie gruszką”.

Zjadła i mówi: „Na jakim ty, moja duszko, żyjesz świecie?

Kup sobie nowe łóżko. Najlepiej w internecie”.

„Fotel”

Żeby zjeść coś, fotele

mają swoje fortele

(i to mają ich wiele).

A podstawą ich diety

są najczęściej niestety

pojedyncze skarpety.

Siedzisz sobie wieczorem

przed swym telewizorem

i się raczysz horrorem.

Gdy drżysz jak galaretka,

znika swoja skarpetka

(dla fotela to betka).

Czytasz książkę (dość długa),

ze zmęczenia wciąż mrugasz,

a tu znika ci druga!

Raz nasz tata w niedzielę

rozpruł wszystkie fotele

i co znalazł w ich ciele?

Znalazł w nich setki skarpet,

co zostały pożarte

przez fotele uparte.

Wniosek? Cóż, przyjaciele,

karmcie swoje fotele

w piątki, świątki, niedziele,

by podstawą ich diety

już nie były skarpety,

tylko coś innego, mniej potrzebnego, na przykład skasowane bilety.

„Czajnik”

Czajnik

to tajny nadajnik .

Niby od piątku do piątku

służy do gotowania wrzątku,

w którym się potem pichci na zupę warzywka,

ale to tylko przykrywka

dla tajnej misji, która na tym polega,

że czajnik- nadajnik ostrzega

zamieszkując kosmos cywilizacje:

Nie przyjeżdżajcie dziś na kolację

w waszych latających spodkach,

bo was nieszczęście spotka,

gdy roztrzepana ciotka

naleje wam do środka

pomidorową z ryżem!

Z tego się nikt z was nie wyliże!

Tajna misja czajnika ma i te uboczne skutki,

że nie chcą nas odwiedzać ufoludki

i w ogóle inne cywilizacje z kosmosu.

Ech, czajniku. Aleś nam narobił bigosu. 

Skip to content